Poniższe zdarzenia trwały jakieś trzy dni, czyli tyle rozwijał się wątek, akcja i wnioski. Opisałam w skrócie, jak to wszystko wyglądało. Zaczęłam od Uzdrawiania ze Zbyszkiem, a kontynuacja nastąpiła w kolejnej modlitwie z oddechem.



Po wejściu w modlitwę od razu przeniosło mnie na „ławkę zwierzeń „(to takie miejsce, w którym możesz zwierzyć się Ojcu). Zazwyczaj siedzi na niej Jezus. Tym razem była to mieszanka Zeusa, Buddy i Jezusa. Przytulił mnie serdecznie. Dał mi kartkę, na której napisane było : 9000,00. Nie zdążyłam się zorientować co to oznacza. Trzymał na kolanach księgę, którą otworzył, wertował kartki jakby szukał czegoś, co chciał mi pokazać. Na jednej ze stron ukazał się rysunek, energetyczny zarys. Było to coś na kształt jaja, ale świetliście energetyczne, osadzone w rękojeści, w kolebce, ale nie dotykało jej. Było zawieszone w powietrzu, a jednak razem tworzyły całość. To coś wyłoniło się z księgi i pojawiło się w mojej prawej dłoni. Zrobiło się duże, osadzone na trzonie na wysokości mojej głowy. Wokół białego jaja obracały się smugi światła. Stałam i zastanawiałam się co dalej.



Jezus wstał z ławki, uklęknął przede mną i pocałował mnie w dłoń. Płakać mi się zachciało. Zaskoczyło mnie to wszystko. Wówczas otworzyła się przed nami przestrzeń na kształt oka. Jezus poprowadził mnie ku źrenicy.
Weszłam do źrenicy tegoż oka, a tu pusta, ciemna przestrzeń. Byłam w jakimś pojeździe, chociaż to nie miało napędu (kapsuła czasu). Jezus był przy mnie. Nagle w przestrzeni zawieszony był ogromny, złoty człowiek. Zmierzaliśmy ku niemu. Pojazd został połączony z prawą dłonią energetycznego człowieka (nieskalany pierwowzór ludzki) jakimiś przewodami. Trochę śmiesznie to wyglądało, jakby miał torebkę, w której się znajdowaliśmy. Wówczas nastąpił przesył energii, która połączyła się z moim artefaktem. Dziś wiem, że to latarnia zbawienia, która łączy moc trzech wież : kryształowej, złotej i białej. Nastąpił taki wybuch energii we mnie i wokół, że aż mnie bujało. Jezus zamienił się w Zeusa. Zintegrował się ze mną, wszedł zarysem w moją przestrzeń. Byłam nim.



Nagle znalazłam się w Morskim Oku. Weszłam tam jako Zeus trzymając latarnię, która połączyła się z krzyżem Giewontu. Cała turkusowa woda z Morskiego Oka została we mnie wciągnięta, pochłonięta. Powstał wokół mnie wir energii biało niebieskiej, coś na wzór trąby powietrznej.
Odkryłam również, że ten olbrzymi, energetyczny człowiek w formie pierwowzoru, z nienaruszonym DNA swobodnie oddycha w rytmie kosmosu. Pokazali mi złoty jego fantom, który nałożyli na mnie i cała maszyna ruszyła. Mózg wszedł w jakby inną formę, inną swoją rolę, połączony przewodami nie tylko z ciałem, ale z przestrzenią i jej wymiarami. Odrodzenie. Wiem również, że oprócz joginów na Giewoncie również wody Morskiego Oka uczestniczą w procesie kosmicznego i duchowego oddechu.



Wizyta u joginów na Giewoncie po kosmiczny oddech, przebiegła na wesoło. Uśmiałam się po pachy:
Dwóch joginów (biały i złoty – duchowy i kosmiczny) nałożyło się na siebie. Powiedzieli, że mam dwa w jednym. Nim weszłam w nich, aby odbyć lekcję oddechu, mój „cień” odłączył się ode mnie i spadł w przepaść. Usłyszałam:
– Pozdrów krewnych.
Siedziałam jako jogin i oddychałam. Byłam monumentalnych rozmiarów. Przyszedł Jezus, taki mały i wdrapał się do góry, oparł łokciem o ucho jogina i powiedział:
– Odpuść mi Budda, bo dwa razy spojrzałem grzesznie na Magdalenę, raz na taką inną, ale nie pamiętam imienia. Odpuść mi. – błaznował Jezus – Aha i ukradłem sandały Janowi Chrzcicielowi. Odpuścisz Budda? – I zaczął się gromko i serdecznie śmiać. Zeskoczył w dół i wtedy dopiero „Budda – jogin” wybuchnął śmiechem. To była wibracyjna fala uderzeniowa, której pomruk rozszedł się po kosmosie, galaktykach, wymiarach. Zrozumiałam, że najlepszy oddech jest przy śmiechu. Śmiejmy się kosmicznie, z kosmosem, w kosmosie. Jezus wraz z Buddą pokazali jak to działa. Rezonans poszedł i powrócił jak fala na wodzie. Niesamowite to było więc wysyłam śmiech Buddy każdemu.


