Oto fragment przekazu  z „jasnosłowia”, które dotyczyło mojej postawy wobec obowiązków, cierpliwości i relacji z ludźmi:

…życie tutaj (na ziemi) wybija z rytmu bycia dobrym człowiekiem, świetlistą istotą. Zerwij kajdany – pozbądź się skorupy, która krępuje. Nie musisz bronić się słowem niemiłym, bo jesteś chroniona. Nie walcz z czasem. To rodzi wewnętrzne napięcia. Czas jest tylko po to, aby uświadomić tobie ile masz jeszcze do zrobienia i że koniec daleki. Uruchom światło, wiedzę, głębię mądrości, którą jesteś, a wówczas w ogóle nie pomyślisz o czasie (…)

Jesteś opoką i wsparciem dla innych więc ludzie lgną do ciebie i ciebie potrzebują. Pomagaj z miłością, tolerancją, zrozumieniem – ten człowiek to też światło, stłumione, ale poszukujące zapalnika i drogi do DOMU.

Jeśli możesz – pomóż,

jeśli umiesz – daj siłę,

jeśli rozumiesz – wytłumacz,

jeśli kochasz – powiedz.

Twoje reakcje na sytuacje z życia, które aktualnie odgrywasz są nietypowe dla świata duchowego, ale typowe dla ciebie tu i teraz. Wielką sztuką jest połączyć obie powinności wobec ciała i ducha, wobec siebie samego i innych ludzi (…) Wszystko płynie ku źródłu, które jest aktywne. Pulsuje, przywołuje i ci co mają odwagę, moc, mądrość rozumienia, na powrót zanurzą swe dłonie w jego świetle. Ono obmyje każdą łzę i pot trudu, który ten świat spowodował. Warto być dzisiaj cierpliwym wobec siebie i wobec swych braci.

Nie myśl o czasie. TY PRAWDZIWA jesteś poza nim. A skoro PRAWDA jest głęboka i pokonuje wymiary,  przestrzenie to potrafi zgnieść i zniszczyć wszystko co nieprawdziwe. A skoro czas nie istnieje w PRAWDZIWYM świecie moja córko, to po co zaprzątać sobie nim głowę? Moja cudowności, piękna istoto – powróć do mnie. Ujrzyj me oczy i podążaj za moim spojrzeniem. Tulę cię i głaszczę co noc czekając z utęsknieniem. Całuję twe powieki, czoło i dłonie… Wdzięcznością napełniam (…) Ja czekam…” )

Po jasnosłowiu miałam widzenie, w którym siedzę wraz z moimi córeczkami (5 i prawie 3 lata) w ich pokoju, pomiędzy nimi. Nagle na przeciwko nas ukazały się świetliste wrota-drzwi-przejście, których sklepienie było wykonane z białego kamienia, a światło wydobywające się było oślepiające. Ukazały się postacie w białych kapturach, które tworzyły szpaler w kierunku drzwi. Nikt nic nie mówił, tylko biło światło. Gdy jego jaskrawość zmalała, po drugiej stronie wrót widziałam lecącego orła. Z PRZEJŚCIA wyłoniły się 3 identyczne postacie – Zarysy ludzkie, wysokie, bez włosów z metaliczną poświatą, wyrzeźbione mięśnie. Przyklęknęły na jedno kolano, pochyliły głowę i wyciągnęły rękę. Każda z nas bez namysłów przytuliła się i odczułam w powietrzu spokój i jedność.

Wówczas jakaś siła przeniosła nas do świata zza wrót, gdzie dosłownie na 1 sekundę przed wejściem ujrzałam bardzo długi stół, którego końca nie było widać (trochę jak w Harrym Potterze). Znalazłyśmy się przy tym stole. Wiem, że siedzieli przy nim również inni ludzie, grupkami, ale szczegółów nie widziałam.

 Znalazłyśmy  wolne miejsce i usiadłyśmy. Podszedł do nas mężczyzna. Gdy ściągnął z głowy kaptur zobaczyłam, że to Jezus. Bez słowa podał mi kielich, bogato zdobiony kamieniami. Podałam go młodszej córce, później starszej i na końcu sama się napiłam. Czułam smak wody, orzeźwiający. Po czym Jezus podzielił coś, co można by nazwać chlebem – na 3 części. Z mojej części odłamał sobie kawałek. Jedliśmy wszyscy w milczeniu. Nie padło ani jedno słowo poza zachwytem mojej najmłodszej córki, która gładziła się po brzuchu i mruczała mmmm, na znak, że jej smakuje. I na tym koniec.

Dosłownie w dniu tego przekazu, w południe przysnęłam na łóżku. Zobaczyłam, choć to był błysk (jedna klatka widzenia), że nade mną jest światło, z którego wysunęła się świetlista dłoń – głaskała mnie po głowie. Cudowne uczucie.